Cześć kochane
Dzisiaj przychodzę do Was z nowym postem o chyba największej porażce kosmetycznej tego roku. Jakiś miesiąc temu skusiłam się na nowy tusz od Bourjois „Effet push up”. Nazwa brzmi zachęcająco prawda? Ja też się dałam na to nabrać. Pomyślałam, że dzięki temu kosmetykowi zyskam znowu piękne rzęsy. Ale po kolei.
Maskarę kupiłam w drogerii, chociaż musiałam trochę poszukać, bo nie wszędzie były.
Nie udało mi się trafić na żadną promocję, więc za tusz dałam 40 zł. Jak dla mnie to trochę dużo. Na szczęście chociaż wygląd opakowania jest fajny. Ma taki opływowy kształt i łatwo się nim operuje. Ale najlepsza jest szczoteczka. Nie jest wydziwiona i rozmiarowo jest też idealna, ani za duża, ani za mała. Tusz bez problemu się nią nakłada i nie odbija się na powiece.
Pierwszy minus zauważyłam w konsystencji tuszu. Jest ona bardzo ciągnąca się i skleja rzęsy. Nie ma chyba nic gorszego niż połączone kępki. A to nie koniec tego. Ta formuła tak przytłacza włoski, że zauważyłam ich znaczne wypadanie. Pytam się gdzie ten efekt push up? Ja mam nawet mniej tej objętości.
Dałam 40 zł za minimalne rezultaty. Objętości nie ma się co spodziewać. Ale przyznaję, że pewne wydłużenie zauważyłam. Może nie jest ono jakoś spektakularne, ale to zawsze coś. Wspomnę jeszcze o wytrzymałości. Producenci pisali o 16 godzinach na rzęsach, ale to bujda jakich mało. Po jakiś 3-4 godzinach tusz się kruszy i w efekcie zostaje go niewiele na rzęsach.
Ten tusz to jeden z większych bubli na rynku. Lepiej nie kupujcie go. Ja się zawiodłam, a już takie miałam nadzieje, że wreszcie będę miała piękne rzęsy. Chyba jednak maskara to za mało i zdecyduję się teraz na jakąś odżywkę. Może czegoś próbowałyście i mi polecicie? Chętnie poczytam o waszych doświadczeniach.